Popchnąłem
chłopaka na maskę samochodu i zdarłem mu z oczu przepaskę. Rzuciłem ją na ziemię i zabrałem się za ściąganie
knebla.
Chłopak patrzył na mnie
przestraszonymi oczami, sądząc pewnie, że zaraz go kopnę lub inaczej
skrzywdzę.
Oboje byliśmy cali mokrzy tylko, że ja nie miałem żadnych
obrażeń. Z wargi i nosa leciała krew,
miał rozcięte czoło i podbite oczy.
Zmoczone włosy przykleiły mu się do twarzy.
Rzuciłem
knebel pod nogi i na koniec rozwiązałem mu ręce. Patrzył na mnie
zdezorientowanym wzrokiem jakby bał się mojej kolejnej reakcji. Po prostu
stał i wyraźnie się trząsł.
Otworzyłem
bagażnik i wyciągnąłem jakąś moją starą, czystą koszulkę. Rzuciłem w stronę chłopaka, który patrzył na
mnie totalnie zdziwionymi oczami.
- Załóż, jest zimno – mruknąłem ponurym głosem, na
co on wykonał polecenie. Była na niego nico za duża, ale nie wyglądało
to dziwnie. Dziwnie wyglądało to, że oboje byliśmy cali mokrzy.
- Gdzie mieszkasz, gdzie cię podwieźć? – zapytałem
otwierając mu drzwi, aby wsiadł. Natomiast on dalej stał z przestraszonym
wzrokiem, nie ukrywając, że się we mnie natarczywie wpatruje. Z jednej strony to nie było wcale dziwne.
- Nic ci nie zrobię, nie musisz się bać – zapewniłem
chłopaka, również wychodząc z samochodu. Tym razem młody wbił wzrok w podłogę. Czy
naprawdę wyglądam na aż takiego ćpuna?
- Nie musisz mnie nigdzie podwozić – wyjąkał cichutko pod
nosem. - Mieszkam tutaj, na ulicy –
dodał jeszcze ciszej.
Rozglądnąłem się wokół. Przecież w okolicy nie było ani
jednego domu.
- W obrębie kilku kilometrów nie ma tu żywej duszy. Ja
naprawdę nic ci nie zrobię, chcę cię tylko podwieźć, bo w stanie w jakim się
znajdujesz będzie to chyba dosyć trudne – zauważyłem, wzruszając ramionami.
Słyszałem
jak chłopak cicho chrząknął po czym ujrzałem, że podnosi głowę i spogląda na
mnie swoimi oczami.
- Mieszkam tutaj, na ulicy. Ojciec mnie wyrzucił z domu –
powiedział pod nosem.
Zupełnie
na takiego nie wyglądał. Miał na sobie firmowe jeansy, buty i dużo tatuaży oraz
kolczyki w jednym uchu.
Zrobiło mi się go szkoda. Wiedziałem, że jeśli go tu
zostawię to banda znowu go wytropi. A
skoro już zaryzykowałem swoją reputację – nie ma sensu przerywać.
Ale się ze mnie dobry człowiek dzisiaj zrobił.
- Wsiadaj, przekimasz się u mnie – mruknąłem, ale chłopak
pokręcił przecząco głową. Widać było w jego oczach strach. Bał się mnie.
- Bardzo dziękuję, że mnie uratowałeś, ale nie możesz się
dla mnie tak poświęcać. Ja… dziękuję – szepnął.
- Oh, nie drocz się ze mną – powiedziałem żywiej,
podchodząc od chłopaka i otwierając drzwi do samochodu – Wsiadaj, nie mam dzisiaj
siły się kłócić. Wyglądasz jak siedem nieszczęść.
Spojrzałem
na niego tym „ kpiącym” spojrzeniem i ku mojemu zdziwieniu chłopak wsiadł do
środka. Beż żadnych większych protestów,
kłótni. Po prostu wsiadł.
Zamknąłem za nim drzwi i zająłem miejsce kierowcy.
Włożyłem kluczyki do stacyjki i gładko je przekręciłem.
Samochód cicho warknął i już po chwili wyjechaliśmy na
prosta drogę. Mikey się zdziwi, że kogoś przywiozłem. Miałem tylko nadzieję, że
się nie obrazi.
- Jestem Gerard – powiedziałem po chwili ciszy. To pewnie
głupie, że już zdążyłem zapomnieć jego imię.
Wbił wzrok w swoje buty.
- Frank – odparł nieco głośniej. A tak mi się zdawało, że coś z Franklinem
będzie związane. – Ja dziękuję, jeszcze
raz. Dzięki tobie jeszcze tu jestem, zawdzięczam ci życie – powiedział z lekkim
uśmiechem, przez co zrobiło mi się lżej na sercu.
- Naprawdę nie ma za co.
Gryzie mnie jeszcze sumienie, że nie zrobiłem tego wcześniej…
- Przeze mnie się im naraziłeś. Myślisz, że będą chcieli się na tobie
zemścić, że mnie uratowałeś? Wyglądają na niezłych mięśniaków – mruknął cicho.
„ Bo są” – miałem ochotę odpowiedzieć.
- Nie mam pojęcia, ale mam to w dupie. Jakbym bał się własnego cienia to gówno by z
tego życia było – burknąłem.
- Jeszcze raz przepraszam, że narobiłem ci kłopotów…
- Nie przepraszaj, przecież nie ma za co. Robiłem to świadomie, więc wyrzuty sumienia
mogę mieć tylko ja. A nie mam, cieszę się – mruknąłem cicho, skręcając w boczną
uliczkę.
Z
tego co się orientowałem w mieszkaniu miałem porządek. Jeden wolny pokój, może
będzie okej.
- Mieszkasz sam czy z kimś….. bo ja naprawdę nie chce
sprawiać problemu – znowu się jąkał.
Przez chwilę zacząłem się wahać. Może powinienem zadzwonić do
Mikey’iego, że by przyjechał kiedy indziej… i tym samym zaprzepaścić sobie
szansę na jakikolwiek kontakt z chłopakiem.
- Mieszkam sam – odparłem obojętnie. Zacząłem gryźć się z
myślami… co zrobić z Mikey’em? Może nie być zadowolony, że akurat kiedy
mieliśmy się spotkać – przyprowadzę jakiegoś dzieciaka do domu. Ale z jednej strony… unikał kontaktu ze
starszym bratem przez pięć lat. Mogłem
przywitać go z otwartymi rękami i równie dobrze kopnąć w dupę. Ale… zawsze to
był mój brat. Brat, z którym wychowywałem się
od dzieciństwa. Brat, który
zawsze był „ ułożonym, kochanym” przeciwieństwem. Ale go przecież kochałem, a
rodzina ponoć była najważniejsza.
A przynajmniej zawsze tak tłumaczyła nam nasza matka.
- Czemu ojciec wyrzucił cię z domu? – zapytałem. Nie
lubiłem tej niezręcznej, metalicznej ciszy. Wolałem już nawet gadać o głupotach… choć ta
kwestia może nie była zupełną głupotą.
- Hm… to dość długa i głupia historia…
- Mam czas – przerwałem chłopakowi – opowiadaj. Nie
sądzę, abyś robił w życiu takie głupoty jak ja – próbowałem silić się na żarty.
Chłopak tylko się uśmiechnął.
- Po śmierci matki ojciec sądził, że będę tym idealnym,
najmądrzejszym synkiem pod słońcem. Ale to nie moja bajka. Nie lubię się uczyć,
nie lubię szkoły, nie jestem taki grzeczny.
Jak mu powiedziałem, że nie będę spełniał jego zachcianek powiedział,
żebym więcej się w tym domu nie pokazywał. Więc wziąłem trochę kasy i wyszedłem
– powiedział, wzdychając. Pod koniec lekko się zaśmiał – takie problemy
nastolatka. Będzie kiedyś co wspominać –
dodał z uśmiechem.
Spojrzałem
na niego. Wyglądał jak zwykły nastolatek, ale najpierw trzeba uzgodnić mój
pogląd na „ zwykłych nastolatków”. Może
i się wyróżniał, bo nie miał na sobie opiętych czerwonych spodni, kolorowych
lampeczek i barwnej bluzy, a ciuchy w czerni.
Dużo tatuaży, kolczyki i ten… słodki wyraz twarzy nie pasujący
kompletnie do ubioru. Kojarzył mi się z kotem.
Aż sam zaśmiałem się na to stwierdzenie.
- To nie jestem sam, co za nauką nie przepadam. Ale moi rodzice mieli jeszcze drugiego syna i
to on zaspokajał ich potrzeby „dumy z dziecka”. Mnie się nawet tak nie
czepiali. Ale byłem jeszcze młody, chyba
mieli nadzieję, że jednak w przyszłości będę uczył się na lekarza – zaśmiałem
się. Nie miałem pojęcia co mnie naszło na zwierzenia od serca.
- i teraz też myślą, że zostaniesz lekarzem? –
zażartował. Chyba poczuł się w mojej obecności nieco swobodniej.
Zagryzłem
wargę. Nie lubiłem poruszać tego tematu. Wprawdzie z nikim o tym nie
rozmawiałem, ale i tak nie odczuwałem takowej potrzeby.
- Czemu twoja matka nie żyje? – zapytałem, zmieniając
nieco temat.
Chłopak spojrzał w stronę szyby. Nie wiedziałem w co
spogląda, a nie chciałem się wychylać. Skupiłem się na jeździe. Jak na pół butelki piwa nieźle dzisiaj prowadziłem. Ale tak małą
ilością alkoholu chyba niemożliwością było się upić. Zazwyczaj piłem nieco więcej i mój organizm był już do tego przyzwyczajony. A co było najdziwniejsze – zawsze wracałem do
domu samochodem. Czasem pamiętałem dokładnie przebytą drogę, a czasami w ogóle.
Za cholerę nie wiedziałem jak to było
możliwe. Za cholerę tez nie wiedziałem,
jak w ogóle zdałem prawo jazdy.
Ale życie
zaskakuje. Raz bardziej pozytywnie, raz mniej.
Skręciłem w kolejną uliczkę, na której był położony blok,
w którym mieszkałem.
Znowu poczęły mnie dopadać wątpliwości. Mój brat stoi pod moim mieszkaniem, a ja
przyprowadzam do domu jakiegoś chłopaka, którego nawet dobrze nie znam. Znałem już dobrze opinię Mikey’ego. Wkurzy się na mnie, zamieni najwyżej dwa
zdania i wyjdzie, pozostawiając mnie samego. Znowu.
Co on w ogóle chciał wnieść przez to spotkanie? Gdyby
naprawdę się za mną stęsknił, chciałby rozmawiać szybciej. Teraz już oboje mieliśmy inne życie i nie było
w nim miejsca na któregoś z nas. Mikey był przeszłością. Przeszłością, która wyglądała zupełnie
inaczej niż teraźniejszość. Byli rodzice, kochająca się rodzina, duży dom na
przedmieściach i ogółem wszystko, co najlepsze. Teraz było dwóch dzieciaków:
jeden ułożony, z dobrą przyszłością i
ten drugi, co popadł w najgłupsze towarzystwo.
I właśnie tak to wyglądało.
Bez
większego zastanowienia wyciągnąłem telefon i wybrałem numer, z którego dzwonił
wcześniej brat. Zaledwie po trzech sygnałach odebrał. Szybki jest, nie powiem.
- Gerard, gdzie jesteś? Miałeś być jakieś dziesięć minut
temu! – usłyszałem w słuchawce. Spokojnie, braciszku. Nie bulwersuj się tak.
Chciałem dobrać słowa tak, aby Frank nie kapnął się z kim
i o czym rozmawiam, ale moja umiejętność
„ dobierania słów” nie była za dobra.
- Nie mogę – rzuciłem oschle. Gerard, opamiętaj się… to
Twój brat.
- Jak to.. nie możesz? Gerard, znowu jesteś na haju?
Czekam tu na ciebie jakieś pół godziny! – podniósł nieco głos.
- Mikey, ja przepraszam, ale nie – urwałem. Boże,
zachowywałem się jak patentowany dureń. ..
- Czyli mam zrozumieć, że teraz powinienem jechać do
domu? - zapytał ironicznie. Cisza. – Nic
się nie zmieniłeś. Cześć Gerard – dodał oschle i zakończył połączenie.
Kiedy
w ciszy dojechaliśmy pod mój blok, otworzyłem drzwi, a chłopak poszedł w moje
ślady. Bez słowa weszliśmy do środka i
udaliśmy się w kierunku windy. Wsiedliśmy do środka i oboje oparliśmy się naprzeciwko
siebie o ściany.
- Jak byłem młodszy bałem się wind – zaśmiał się Frank. –
Czułem, że się zatrzymają i w środku umrzemy z braku tlenu – dodał, na co ja
też uniosłem kącik ust. Codziennie
jeździłem windą i jakoś nigdy taka teza nie przyszła mi do głowy. Może dlatego, że nigdy nie byłem jakimś
szczególnym mózgowcem.
- A teraz się boisz? – zapytałem obojętnie, nie pokazując
po sobie żadnych emocji. Ani tych pozytywnych, ani tych negatywnych.
- Nie, już nie. Przybyło mi te osiem lat – zaśmiał się
pod nosem.
Spojrzałem na jego szyję, z ciekawością przypatrując się
kolejnemu tatuażowi, którego nie zauważyłem do tej pory. Chłopak był dobry. Ja
miałem dwadzieścia lat i panicznie bałem się igieł, a on – trzy lata młodszy –
posiadał ich całkiem sporo.
-Ciekawy tatuaż – nie powstrzymałem się w końcu. Frank zaśmiał się, kręcąc głową, na co miałem
ochotę po prostu zapytać „ co?”.
- Patrzysz na mnie takim wzrokiem, a nie skapnąłem się, że chodzi o tatuaż –
zaśmiał się ponownie. Boże, jaki ten gość miał zabójczy uśmiech. - Miałem ostatnio taki okres, że co chwilę
robiłem sobie tatuaże – dodał.
- Ja zawsze chciałem mieć tatuaż, ale… to trochę głupie,
ale boję się igieł – powiedziałem cicho.
- To naprawdę tak
bardzo nie boli, ale ponoć każdy czuje to inaczej. Jedni nie znoszą
kontur, jedni wypełniania, a drudzy nie
cierpią całego zabiegu. Ja należę akurat do tych, dla których nie jest to aż
takie straszne…
- Ile miałeś lat, kiedy zrobiłeś pierwszy? Jesteś jeszcze
nieletni – zauważyłem.
- Jak żyła moja matka, ojciec był naprawdę spoko. Pozwalał mi na wszystko, był zupełnym przeciwieństwem
niż jest teraz. Ale.. mówi się trudno – odparł beztrosko, że było to aż dla
mnie dziwne.
Wysiedliśmy
z windy i ruszyliśmy na sam koniec korytarza.
- Czemu twoi
rodzice nie żyją? – zapytał nagle, przerywając kolejną cisze panującą między
nami.
- A twoja matka? – odparłem cicho, wyciągając z kieszeni
spodni kluczyki do mieszkania.
- Pierwszy zapytałem – odpowiedział niemalże
automatycznie.
Przekręciłem
kluczyki w zamku, ale nie otwierałem drzwi do mieszkania. Przełknąłem ślinę i
cicho chrząknąłem.
- Wypadek samochodowy, wracali z lotniska po pobycie za
granicą. To było pięć lat temu, kupę czasu już minęło – rzuciłem obojętnie. – A
twoja matka?
- Rak, to cholerne choróbsko – odpowiedział cicho.
Otworzyłem
drwi i zaświeciłem światło. Wokół panował porządek, który starałem się zawsze
utrzymywać. Buty były równo poukładane, a kurtki powieszone na wieszakach.
Zrzuciłem z nóg szybko całe przemoczone trampki i bluzę,
rzucając wszystko niedbale na podłogę.
Otworzyłem
drzwi do wolnego pokoju, w którym stało łóżko, szafka nocna, komoda i biurko,
pociągając za sobą chłopaka. Oparłem się o framugę drzwi i założyłem ręce na
piersi.
- Witam w moich skromnych progach – odparłem spokojnie.
- Skromnych?- rzucił z otwartymi oczami chłopak. –
Przecież tu jest jak w raju – dodał, patrząc na mnie zdziwionymi oczami. Tylko
wzruszyłem ramionami.
Odsunąłem się automatycznie od ściany zdając sobie
sprawę, że jest mokra w tym miejscu ,w którym dotykałem jej ubraniem.
- Poczekaj, przyniosę ci jakieś ciuchy – rzuciłem pod
nosem, kierując się w stronę mojego pokoju.
Wyjąłem
z szafy jakieś ciemne jeansy i szarą koszulkę, po czym podałem to chłopakowi
pokazując, w którym miejscu jest łazienka.
Rzuciłem mu jeszcze wodę utlenioną i najzwyczajniej poszedłem do swojego
pokoju, siadając na kanapie i ukrywając twarz w dłoniach.
*****************
Nie
mogłem spać. Już od jakichś dobrych dwóch godzin tłukłem się po łóżku,
nieustannie próbując usnąć. Ale nic z
tego. Cały czas w głowie miałem obraz
twarzy brata.
Ewidentnie męczyło mnie sumienie, że go tak bezczelnie
spławiłem. Po prostu: najpierw kazałem
mu czekać, a potem kazałem iść.
Przecież to do jasnej cholery mój brat. Może nigdy nie byliśmy ze sobą szczególnie
zżyci, ale mogłem zachować jakieś resztki honoru, które teraz wyparowały.
Byłem starszy. To ja powinienem dawać przykład, a nie
zachowywać się jak największy dureń.
Przewróciłem
się na drugi bok z chęcią wyrzucenia z głowy tych myśli. Chciałem wreszcie
usnąć i nie zadręczać się myślami „ co by było gdyby..”.
Zamknąłem oczy i od razu w mózgu pojawił mi się obraz
rodziny. Mama z tatą, uśmiechający się do mnie. Obok brat, zaraz przychodzą
dziadkowie i….
Koniec – przerwałem sobie po raz kolejny, przewracając
się na brzuch.
Westchnąłem.
W pokoju było dosyć zimno, więc nakryłem się kołdrą po samą głowę. Po zamknięciu oczy znów widziałem mamę, ale
tym razem nie starałem się jej wyrzucić z myśli.
Kasztanowe włosy opadały jej na ramiona, a zwiewna
sukienka falowała pod wpływem lekkiego wiatru. Usta wygięte były w wdzięcznym
uśmiechu, a ręka wyciągnięta w moją stronę. Tak jakbym miał ją uchwycić i odejść w siną
dal. Tam, daleko.
- Gerardzie, jestem tutaj – usłyszałem cichy, kobiecy
głos. Jej postać wydawała się tak realistyczna,
że miałem ochotę podbiec i jak najmocniej przycisnąć ją do siebie.
- Mama? – szepnąłem cicho, wystawiając rękę w stronę
rodzicielki. Byłem tak blisko, że
niemalże już mogłem ją uścisnąć, lecz ona niespodziewanie odsunęła rękę i
zaczęła biec, gdzieś w głąb przestrzeni, której nie mogłem ujrzeć.
Bez
namysłu puściłem się szaleńczym biegiem w kierunku, którego nawet nie znałem.
Po prostu biegłem, rozglądając się wokół i przyglądając wszystkiemu.
Ale jak na złość jej nie było, a ja nie mogłem wyksztusić z siebie ani jednego słowa. Chciałem
krzyczeć, ale nie mogłem. Chciałem biec, ale nie mogłem.
W pewnym momencie coś przede mną stanęło. Krew spływała
mu z pyska, a jedna ręka była oderwana. Wzdrygnąłem się i poczułem ręką
stworzenia wokół mojej szyi. Zamarłem i….
Poderwałem
się jak szalony, siadając pionem na łóżku. Spojrzałem na zegarek. Zaledwie
cztery minuty temu postanowiłem, że muszę przestać gdybać nad przeszłością i
przyszłością.
Ręce
z niewiadomego powodu mi się trzęsły, a ciało było zlane potem. Wziąłem jeden
głęboki oddech i już ponownie miałem zanurzyć się w pierzynach, ale coś
usłyszałem. Kroki, ktoś szedł korytarzem.
Automatycznie zanurzyłem rękę pod łóżkiem i wyciągnąłem
pistolet, trzymając go gotowego do strzału. Boże, naprawdę przesadzałem.
Niespodziewanie
w drzwiach pojawiła się ciemna postać. Po prostu stała, jakby zamurowała ją
moja obecność.
Wycelowałem pistolet i zauważyłem, że owa osoba cofa się
do tyłu.
- Gerard, Gerard, to ja, Frank – wykrztusił osobnik, a ja
po prostu miałem ochotę zapaść się pod ziemię.
Rzuciłem pistolet
na ziemię i zeskoczyłem zwinnie z łóżka, podchodząc do chłopaka.
- Boże, Frank, ja przepraszam… w nocy jestem chyba za czujny,
kompletnie zapomniałem, że to ty – wyjąkałem zawstydzony, świecąc światło w
pomieszczeniu.
Chłopak rozejrzał się nieco niepewnie po pomieszczeniu i
wszedł do środka.
- Obudziłem cię? – zapytał cicho. – Jeśli tak, to
przepraszam, ale jakoś nie mogłem spać -
dodał, siadając na kanapie, położonej naprzeciwko łóżka.
Usiadłem obok niego.
- Też jakoś nie mogę spać – powiedziałem cicho, wsuwając
pistolet z powrotem pod łóżko.
- Czy jakbym nie powiedział, że jestem Frank,
strzeliłbyś? – zapytał chłopak. Uśmiechnąłem się lekko.
- Nie, nie strzeliłbym – odparłem, klepiąc chłopaka po
plecach. Chyba znowu się mnie wystraszył. – Mam dużo niepozałatwianych spraw i to tak
dla „ bezpieczeństwa”. Jeszcze nigdy ie strzelałem, ten pistolet jest jeszcze
ojca – dodałem ciszej.
- Która jest w ogóle godzina? – zapytał, rozglądając się
po pomieszczeniu, dopóki jego wzrok nie trafił na zegarek. – Już po piątej? –
zapytał zdziwiony. Przytaknąłem chłopakowi, na co on udał zszokowanego.
- Mam do ciebie jedną prośbę – powiedziałem beztrosko.
- Za to co dla mnie zrobiłeś, możesz mieć więcej próśb -
odpowiedział uśmiechem. Chrząknąłem i wstałem z kanapy.
- Nie mów do mnie Gerard. Jestem Gee – rzuciłem i
wyszedłem z pokoju, udając się do kuchni.
______________________________
1 rozdział dodany. Szczerze mówiąc to myślałam, że dodam go w tamtym tygodniu,ale wena najwidoczniej opuściła mnie i nie ma jej do dziś. Tak więc, ta część, krótka część, została napisana bez weny. Nie mam pojęcia kiedy będzie 2 rozdział, ale mimo szyitko postaram się go napisać. No to... do następnej notki :D